środa, 9 lipca 2014

Rozdział I. Okazja czyni złodzieja.

      - Daj mi 100 sztuk złota, a twój miecz będzie twój.
      Nikle oświetlona pochodniami uliczka odbiła echo jego słów. Nie popiskiwały tu szczury, nie śmierdziało tu szczynami ani pomyjami wylewanymi przez żonę karczmarza tutejszej karczmy. Idealny ład panował w każdym rogu tego parszywego miasta. Perfekcyjna równoważnia, powód dla którego zjeżdżali się tu ludzie z całego świata, dla którego kochali to miasto i dbali o nie jak jego mieszkańcy. Tu kwitła gospodarka, tu rozwijała się nauka, tu pachniało bzem i różami, tu ludzie byli piękni i szczęśliwi. Tu wszystko było przeklęte.
      Mężczyzna sięgnął niepewnie ku mieszkowi przywiązanemu u pasa. Podniósł głowę, a zerknąwszy na obcego, dostrzegł jego filuterny uśmieszek i jakby całe napięcie wyparowało, choć uśmieszek ten wciąż wyglądał groźnie. Nieznajomy przekrzywił zawadiacko głowę.
      - Żartowałem. - dodał po chwili aksamitnym głosem a w jego oczach, chociaż skrytych w mroku, igrały iskierki rozbawienia. - Miecz wezmę też.


      Rzucił brzeszczotem, a ten odbił się z brzdękiem na drewnianej, nadgryzionej zębem czasu ławie. Wielu ściągnęło gniewnie brwi i skrzywiło się z bólem. Ktoś potarł skronie lub zaklął szpetnie pod nosem. Nikt jednak nie zwrócił mu uwagi. 
      Blondyn z zadowoleniem obszedł stół dookoła i przysiadł przy barze. Łysy, odziany w biały fartuszek podsunął mu kufel pełen ciemnego piwa, a ten zamiast wziąć łyka, przesunął leniwie palcem po wyżłobieniach. 
      - Powinniśmy tu trochę odświeżyć. - zaczął z roztargnieniem, choć wesoło. - Załatwić nowe sprzęty, powiesić kilka ładnych gobelinów, jakieś stojaki na broń, podwójne łóżka, miękkie dywaniki... Od razu przytulniej by się zrobiło. 
      Większość przemilczała, pochylając się nad swoimi kuflami, niektórzy mruknęli tylko z dezaprobatą. 
      - A masz pieniądze? - burknął Łysy polerując swój blat. 
      - Słowo załatwić nie znaczy to samo co kupić, mój drogi. - odpowiedział mu z uśmiechem.
      - Kage, ocipiałeś do reszty? - ciemnowłosa kobieta odsunęła ze zgrzytem stołek i usadowiła się obok przy barze. - Chcesz kraść gobeliny, łóżka i stojaki na broń? Może powinniśmy od razu ukraść furmankę, czy raczej masz ochotę taszczyć to wszystko na plecach?
      - Czepiasz się o szczegóły, słodziutka. - żachnął się, uprzednio posyłając jej wieloznaczne spojrzenie. Gdy miał przyczepiony ten swój tajemniczy uśmieszek, wszystko co robił było wieloznaczne. 
      - Nie. Po prostu lubisz gadać zamiast myśleć, a co dopiero robić. - rzekła wzdychając i upiła łyk piwa które dostała od barmana.
      - Akurat co do robienia rzeczy, to się grubo mylisz. 
      Myliła się, wiedziała to, dlatego postanowiła przemilczeć. Kage akurat robił tu najwięcej z każdego z nich, począwszy od kradnięcia, po picie, mordowanie i dupczenie. Nie istnieliby gdyby nie on, więc trzeba mu było odpuścić. 
      - Powinniśmy najpierw zapełnić skarbiec, potem pozwalać sobie na błyskotki i ozdóbki do domu. - mruknęła między kolejnymi łykami. 
      - Nie moja wina, że złoto znika równie szybko jak się pojawia. - bezradnie uniósł dłonie, uśmiechając się przepraszająco.
      - Z pewnością nie znikałoby tak szybko gdybyś nie wydawał wszystkiego co ledwo ukradniesz na miód i dziwki. Może i masz rację, że wiele robisz, jednak co z tego, jeśli nie przynosi to żadnego rezultatu?
      - Nida, złotko, czegóż mam sobie zabraniać, wszakże to mój dom i moja banda złodziei, moje dobre serce i szczodrość. Żyjecie tu jak dusza zapragnie, bo chcę dla was najlepiej. Gdybyś tylko chciała, robiłabyś dokładnie to samo co ja, ale co ja na to poradzę, że nie chcesz?
      - To tylko jeden z wielu aspektów pod którymi się różnimy. - huknęła pustym kuflem o blat i zeskoczyła ze stołka, oznajmiając iż skończyła dyskusje i udaje się na spoczynek.
      - Jesteś dla mnie zbyt surowa. Muszę z tobą poważnie porozmawiać o tym braku szacunku. Widzę cię u mnie w sypialni dziś wieczorem! - zaczął, z trudem udając powagę.
      - Chędoż się. - bąknęła na odchodne.
      - Jeśli nie wpadniesz, będę zmuszony...
  Odpowiedziało mu jedynie trzaśnięcie drzwiami. Herszt pokręcił głową z rozbawieniem i sięgnął po kufel. 
      - Biedna Nida... - wymsknęło się Łysemu, wciąż polerującemu blat. 
      - Ano biedna. Nie wie co traci. 
      Kage już taki był. Gdy coś mówił, ludziom brakło sił by odpowiedzieć, a nawet jeśli starczyło, to zasoby sił wyczerpywały się za drugim podejściem, bo przecież Kage zawsze miał coś do powiedzenia. Złodzieje jednak przywykli, nauczyli się go ignorować, lub odpowiadać w sposób który nie będzie prowokował go do dalszej zabawy. I była jeszcze Nida, zbyt zadziorna by pozwolić mu na puste gadanie. Bo ona przecież też musiała zawsze wtrącić swoje trzy grosze.